
Relacja z „zimowego” latania w Brazylii
Treningowy i zapoznawczy wyjazd do Brazylii wypadł nam trochę przypadkiem. W planach była Kolumbia, nawet kupiliśmy już bilety… niestety nieroztropnie przez NY a jak się okazało lotniska w stanach nie posiadają stref tranzytowych i konieczne jest ubieganie się o wizę. Szczęśliwie udało się zwrócić feralne bilety, niestety pozostałe dostępne oferty (nie przez USA) przekraczały nasz budżet.
Szybka burza mózgów, gdzie w lutym można fajnie polatać, przez chwilę na celowniku mieliśmy Australię – trochę jednak brakowało nam czasu by zaplanować od zera wypad w zupełnie nowe miejsce. Z pomocą przyszedł Paweł Chrząszcz, który przypomniał, że nasz wspólny kolega Janek Rentowski od lat każda zimę spędza w Brazylii. Telefon do Janka i już po kilku minutach rezerwujemy bilety z Wrocławia do Rio!
Pierwszą niespodzianką była pogoda – dużo cieplej niż się tego spodziewaliśmy ale i dużo mniej „stabilnie” niż w Kolumbii. Pierwszego dnia latania w Rio nie było bo po ulewnych deszczach droga była nieprzejezdna. Szczęśliwie lokalni piloci następnego dnia wykombinowali sposób by objechać uszkodzony kawałek drogi i wjechaliśmy na górę. Warunki do latania były słabe, trzeba było walczyć by utrzymać się w powietrzu, o locie do „Chrystusa” nie było mowy, widoki na Rio z powietrza, lądowanie przy plaży – fantastyczne! Z kolegą Romanem zdecydowaliśmy się na drugi lot i ten odbył się już w zupełnie innych warunkach, nasilił się wiatr i lataliśmy na żaglu nad samą plażą i budynkami.
Startowisko i lądowisko w RIO zarządzane jest przez lokalny klub. Do lotu niezbędna jest licencja pilota, ubezpieczenie - wszystko sprawdzane podczas zakupu Flycard (przy oficjalnym lądowisku).
Lądowisko w RIO jest ogromne i dolot ze startu nie stanowi problemu 4/5 gwiazdek :). Wyjątkowo oryginalne jest 2 poziomowe startowisko. To jedno z nielicznych miejsc na świecie gdzie lotniarzy jest chyba więcej niż paralotniarzy. Górne zarezerwowane jest właśnie dla „sztywniaków” a paralotniarze wysyłani są niżej, pod startowisko lotniowe. Starty odbywają się naprzemiennie: lotnia, paralotnia, lotnia. O wszystkim decydują lokalni działacze w żółtych kamizelkach. Kontrolowane jest wszystko z zapięciem taśm udowych u każdego pilota włącznie. Gdy wreszcie otrzymamy zgodę na start zdejmowany jest pachołek blokujący rozbieg i worek piasku włożony przez obsługę do środkowej komory naszego skrzydła. Startowisko strome i bardzo krótkie, może stanowić spore wyzwanie dla początkujących 2*/5.
Po lataniu szybka decyzja – przenosimy się za pogodą do Valadares. Nie bez przeszkód udaje nam się dostać na ostatni nocny autobus (biurokracja poziom absurd). Bilety kupione przez internet są droższe bo kupione przez internet a nie w kasie na dworcu, co nie zmienia faktu, że i tak trzeba stać w tym samym okienku by dopełnić wszystkich formalności (45 min). Autobus za to bardzo wygodny – kapitalny system rozkładanych siedzeń z podnóżkami, podróżuje się praktycznie w pozycji leżącej. Do Valadares dojeżdżamy z samego rana i zaraz po zrzuceniu gratów w hotelu wjeżdżamy na start. Pierwszego dnia super warunki: Janek leci ponad 90 km. Drugiego dnia warunki są jeszcze lepsze i udaje nam się wspólnie z Jankiem zaliczyć lot do Caratinga 100 km. Janek dolatując do Caratingi wygrywa zakład z Romanem, Roman goli brodę :). Niestety dalej warunki zmienne, często latanie ograniczone do zlotów lub kręcenia się po okolicy, sporo deszczy. Przeglądamy prognozy ale nie bardzo jest gdzie uciekać – trzeba to przeczekać, na szczęście pogoda stopniowo się poprawia i udaje się nam jeszcze polatać przelotowo. Mój najlepszy wynik to trójkąt FAI 96 km, Pawła trójkąt płaski 95 km. Filmy z latania w Valadares:
Startowisko w Valadares jest duże i wygodne, start możliwy jest na dwie strony 5/5. Po starcie należy unikać lotu w kierunku anten jeśli jesteśmy poniżej szczytu. Lata się zwykle w warunkach prawie bezwietrznych. Teren do latania jest nietypowy, gdzie okiem sięgnąć niezliczone ilości niewysokich pagórków, każdy z własnym wierzchołkiem i bardzo niedużym przedpolem. To wszystko sprawia, że latanie nie jest oczywiste i jest dość wolne. Noszenia raczej słabe do umiarkowanych, często działające pulsacyjnie – olbrzymią pomoc stanowią niezliczone ilości sępów szybujących w powietrzu. Regularnie popołudniami blacha i zmiana kierunku wiatru, która utrudnia domknięcie trasy. Lądowisko oficjalne dość daleko od startu w centrum miasta za szeroką rzeką 2,5/5, lądowisko awaryjne znacznie bliżej góry w miejscu dość termicznym 3/5 (trochę kłopotliwy jest też powrót do centrum).
Latanie XC – poważnym utrudnieniem w planowaniu trasy jest powrót z przelotu, sporo odwagi wymaga rzucenie się bez asekuracji w dzicz oddaloną od drogi głównej – większość wybiera latanie nad asfaltem co często nie wygląda na najszybszą trasę lotu (chmury, kierunek wiatru). Trzeba też pilnować godziny, ostatni autobus do Valadares wyjeżdża około 18:00 a miejscowi po zmroku nie zatrzymują się na stopa. Jeśli jesteście większą grupą i chcecie polatać XC rekomenduję pomyśleć nad zatrudnieniem kogoś do zwózki.
Podsumowanie.
Niesamowici ludzie, zupełnie inna kultura, kapitalne żarcie – istny raj dla fanów dobrego wołowego steka. Wszyscy napotkani Brazylijczycy okazali się życzliwi, nie spotkały nas sytuacje niebezpieczne. Statystyki jednak pokazują, że nie zawsze jest aż tak różowo – ostrzegali nas też przed tym lokalesi. Planując wyjazd warto zadbać by w grupie znalazła się przynajmniej jedna osoba mówiąca po portugalsku. Angielski czy nawet hiszpański mogą często okazać się niewystarczające. Latanie ciekawe ale trzeba mieć farta do pogody – nie jest to Kolumbia gdzie jedziesz i wiesz, że będzie latanie minimum 25/26 dni pobytu. Z poważnych minusów to niestety drogo, a nawet bardzo drogo, szczególnie jeśli przeliczamy wydane zł na godziny spędzone w powietrzu. Jeżeli na pierwszym miejscu stawiacie latanie i chcecie po 3 tygodniach wrócić z nalotem 100 h plus – wybierzcie Kolumbię.
Podziękowania
Gorące podziękowania dla Janka Rentowskiego z GringoFly, to dzięki jego pomocy mogliśmy skupić się na lataniu i poznawaniu Brazylii. Trochę szkoda, że nie zobaczyliśmy więcej pewnie jeszcze kiedyś tu wrócimy!